Trudno sobie wyobrazić, biorąc pod uwagę pani wspaniały dorobek artystyczny, że została pani debiutantką.
Rola w „Barwach szczęścia” to dla mnie cudowna przygoda. Jestem przede wszystkim śpiewaczką, ale również aktorką. Spędziłam niemal pięć lat w legendarnym dzisiaj Państwowym Policealnym Studium Wokalno-Aktorskim imienia Danuty Baduszkowej w Gdyni. Mieliśmy przedmioty jak w szkole teatralnej, muzycznej i baletowej; były zajęcia stepu, pantomimy, szermierki, judo. To był bardzo intensywny czas; zdobyłam tam szeroki wachlarz umiejętności, z którego korzystam do dzisiaj, także na planie serialu.
Kiedy dostałam propozycję zagrania w „Barwach szczęścia”, pomyślałam że trzeba spróbować. Kamera nie jest mi obca, stawałam przed nią wielokrotnie, ale nie w takiej roli. Kocham wyzwania! Nie chcę osiadać na laurach; lubię gdy w moim życiu, nie tylko artystycznym, dzieje się coś nowego, bo wtedy nie ma nudy.
Jak się pani czuje na planie serialowym?
Praca na planie serialu, ze względu na ilość dubli, jest dla mnie komfortowa. Każdą scenę można powtórzyć, a w teatrze, gdzie występuję, nie ma litości. Kurtyna idzie w górę i następuje weryfikacja - albo ktoś jest dobry, albo nie. Z drugiej strony musiałam się przestawić, bo przed kamerą inaczej moduluje się głos i wyraża emocje. Na początku byłam stremowana, ponieważ to dla mnie nowość. Nadal przeżywam każdy dzień zdjęciowy. Denerwuję się, proszę reżyserów, by mówili mi, co robię dobrze, a co źle, żeby jak najlepiej wykonać powierzone mi zadanie. Zależy mi, by widzowie byli zadowoleni, bo to przecież najważniejsze.
Trafiłam na cudowną ekipę, wszyscy są serdeczni i chętni do pomocy; atmosfera jest fantastyczna!
Naprawdę była pani stremowana?
Im dłużej pracuje się w tym zawodzie, tym większa jest odpowiedzialność i trema. Tak to już jest. Mam poczucie, że muszę sprostać oczekiwaniom, że nie może mi nie wyjść, że zawsze musi być dobrze. Dużo mnie to kosztuje, ale dzięki temu nie zasypiam i wciąż się rozwijam. Każdym kolejnym wyzwaniem zawodowym staram się udowadniać, że cały czas jestem w formie i mogę jeszcze ho, ho, ho!
Czego widzowie mogą spodziewać się po pani bohaterce?
Arleta jest nauczycielką gry na fortepianie, która kocha Chopina. Moja bohaterka nakłoni do powrotu do muzyki Reginę (Kamila Kamińska – przyp. aut.), z czym będzie związanych wiele perypetii. Zajmie się między innymi przygotowaniem jej do wzięcia udziału w konkursie pianistycznym. W tym wątku wiele się wydarzy. Fantastycznie, że nie wcielam się w śpiewaczkę i nie muszę grać siebie.
Arleta jest miła i ciepła, ale pokaże, że ma temperament. To zagadkowa postać - ma bardzo dużo pieniędzy, ale na razie nie wiadomo skąd. Nosi piękne, eleganckie ubrania i mieszka w bajecznym domu, co, nie ukrywam, jest dla mnie bardzo przyjemne. Sama jestem ciekawa, jak jej wątek poprowadzą scenarzyści.
Czy Regina skupi się na muzyce i osiągnie sukces pod okiem Arlety?
Arleta jest świetnym, konsekwentnym pedagogiem, a Regina posiada wielki talent, więc wszystko jest możliwe. W tym wątku ważną rolę odegra Remek (Piotr Sędkowski – przyp. aut.), z którym Regina będzie przygotowywała się do występów w duecie. Te przygotowania będą ją wiele kosztowały i pokażą, jak trudna jest droga do sukcesu. Zawsze mówię młodym ludziom, że mój zawód, jak i inne zawody artystyczne, jest piękny i wciągający, ale bardzo wymagający. Pokora, pokora, jeszcze raz pokora i ogrom pracy. Trzeba wspinać się po drabince szczebel po szczeblu, bez pośpiechu. Gdy się za szybko wejdzie na górę, szybko można spaść.
Poszła pani śladami mamy, Ireny Brodzińskiej, która także byłą śpiewaczką i zagrała w dwóch filmach.
Grała między innymi w filmie „Irena do domu!”. To miała być duża rola, ale powierzono jej o wiele mniejsze zadanie. Powiedziano, że nie ma urody prostej dziewczyny, którą miała zagrać. Mama zawsze była piękną, zjawiskową kobietą z klasą i widocznie nie pasowała do tej postaci. Otrzymywała wiele propozycji, także zagranicznych. Widziałam nawet stronę tytułową niemieckiego magazynu filmowego z jej zdjęciem i anonsem filmu, w którym miała zagrać. Niestety musiała zrezygnować, bo tata (Edmund Wayda – przyp. aut.) potrzebował jej w swoim teatrze (Teatr Muzyczny w Szczecinie – przyp. aut.), gdzie był dyrektorem i reżyserem. Mama nie miała konkurencji, była świetną tancerką, śpiewaczką i aktorką. Ojciec wiedział, że zapełnia widownię i trzeba było z czegoś zrezygnować. Wybrała teatr, dom, rodzinę i pracę. Gdy byłam dzieckiem, spędzałam wiele czasu za kulisami, no i… połknęłam bakcyla.
Czy rola w „Barwach szczęścia” to początek pani nowej drogi artystycznej?
- Kiedyś marzyłam, żeby zagrać w filmie. Było blisko, ale ostatecznie Janusz Rzeszewski wybrał inną aktorkę (Bożena Dykiel – przyp. aut.) do roli Zuli Pogorzelskiej, śpiewającej tancerki, w filmie „Miłość ci wszystko wybaczy”. Bardzo żałowałam. Aż tu nagle, po wielu latach, proszę bardzo – rola w serialu! Oczywiście nie będę występowała wiecznie w „Barwach szczęścia”, bo moim domem jest teatr i sale koncertowe, ale to dla mnie bardzo przyjemna odmiana.
Nie żałuje pani, że nie poszła pani przed laty drogą filmową?
Zamierzałam zdawać na wydział aktorski warszawskiej PWST, ale rodzicie przerwali te marzenia. Jak już wspominałam, oddali mnie w ręce Danuty Baduszkowej, bo wiedzieli, że ona przygotuje mnie wszechstronnie do zawodu. Dobrze się stało, bo dziś nie mogłabym robić tego, co tak kocham. Choćby zagrać główną rolę w musicalu „Hello, Dolly!” na podstawie filmu z Barbrą Streisand, która jest moją miłością i absolutnym number one. Widziałam jej koncert w Amsterdamie - jest po prostu genialna!
Czy nadal można panią oglądać w tym musicalu?
Premiera odbyła się kilka lat temu w Poznaniu. Na razie musical nie jest grany; czy na chwilę, czy na stałe, zobaczymy. Niedawno, w połowie września, miałam premierę operetki „Wesoła wdówka” w Teatrze Palladium w Warszawie, na którą państwa serdecznie zapraszam.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski