Większość z nas ma
sąsiada, za którym nie przepada, ale Gawron, twój bohater z „Barw
szczęścia”, jest wybitnie denerwujący! Czy tworząc tę postać, czerpiesz
skądś inspiracje?
Warto mieć sąsiada, jakiegokolwiek, zawsze można zostawić klucze,
pożyczyć szklankę cukru. Wychowałem się w Głogowie, w czteropiętrowym
bloku, którego mieszkańcy tworzyli małą społeczność. Każdy za coś
odpowiadał. Mój dziadek był krawcem, więc jeśli ktoś potrzebował pomocy
w tym zakresie, przychodził do niego. Gdy rodzice jednego z moich
kolegów kupili pierwsze wideo, chodziłem do niego oglądać filmy, u
innego kumpla grałem na ZX Spectrum. Mieliśmy w bloku pewnego pana,
który - sam z siebie - próbował sprawić, by ludziom żyło się lepiej.
Jakie były efekty jego działań, można sobie wyobrazić (śmiech). Dobrze
wspominam czasy takiego sąsiedztwa.
Gdy otrzymałem rolę Gawrona, pomyślałem o serialu „Alternatywy 4”. Jest
tam bardzo dużo krwistych, świetnie zagranych postaci. Zabawnych, ale
prawdziwych, borykających się z różnymi problemami. Podglądałem
zwłaszcza Anioła (Roman Wilhelmi – przyp. aut.), czyli niedościgły
wzór, którym można się inspirować.
W jakim kierunku będzie
podążał wątek twojego bohatera? Gawron się uspokoi, czy cały czas
będzie dokazywał?
Gawron to koleś, który jest niezniszczalny, w każdej sytuacji znajdzie
wyjście. Gdy go wyrzucą drzwiami, wejdzie oknem; gdy go wyrzucą oknem,
zrobi podkop, zdobędzie klucze, albo komuś pomoże, żeby dostać coś w
zamian. To kombinator, który cały czas zastanawia się, jak zarobić, ale
się nie narobić. Będzie miał dużo problemów, ale za każdym razem
spadnie na cztery łapy. Jego związek z Żabcią (Hanna Klepacka – przyp.
aut.) będzie się rozwijał, przechodził wzloty i upadki. Podoba mi się
ta para! Bardzo się kochają, ale w sekundę mogą się znienawidzić, żeby
za chwilę znowu darzyć się wielkim uczuciem. Czasami zastanawiamy się z
moją serialową partnerką Hanią Klepacką, z którą mi się świetnie gra,
co by było, gdyby nasi bohaterowie mieli dziecko, a jeśliby mieli,
jakby się nazywało. Czy wezmą ślub, czy któreś z nich będzie miało
romans. Bawimy się tymi rolami.
Analizujesz tak dogłębnie
każdą postać, którą grasz?
Aktor, tworząc postaci, musi być blisko prawdy, rzeczywistości. Mój
bohater może się niektórym wydawać odrealniony, przerysowany, a jestem
przekonany, że wśród nas jest wielu takich Gawronów! Ludzie są różni,
różnie się zachowują. Czasami spotykam bardzo charakterystyczne osoby,
które wynurzają się z tłumu; inspiruję się nimi. W „Barwach szczęścia”
jest mnóstwo postaci i wątków, dramatów i radości, jak w życiu.
Ekipa jest świetna; to jedna, wielka rodzina. A gdy jest pozytywna
atmosfera na planie, luz, wtedy aktor się otwiera i proponuje. Nie boi
się. Jeśli jest swoboda, można rozłożyć skrzydła, zaryzykować, zejść z
bezpiecznej ścieżki. Wtedy jest większy koloryt, a postaci nie zlewają
się w jednolitą, serialową masę.
Czyli jesteś zadowolony z
tej współpracy?
Bardzo się cieszę, że mogę pracować na planie „Barw szczęścia”. Mój
bohater i Żabcia są jak wolny elektron, który krąży wokół różnych
wątków i postaci. Spotykamy się z fantastycznymi aktorami. Podczas
pierwszych dni zdjęciowych miałem okazję grać między innymi ze
Stanisławą Celińską (Amelia – przyp. aut.). Z jednej strony praca z
taką osobowością to ogromny stres, z drugiej - spełnienie marzenia.
„Barwy szczęścia” mają świetną obsadę, są w niej również między innymi
Ewa Ziętek (Waleria – przyp. aut.), Dorota Kolak (Anna – przyp. aut.),
Krzysztof Kiersznowski (Stefan – przyp. aut.), Bronisław Wrocławski
(Jerzy – przyp. aut.) czy Marek Siudym (Anatol – przyp. aut.). To
niesamowite, że mogę z nimi pracować.
Co jeszcze, oprócz pracy
na planie „Barw szczęścia’, dzieje się w twoim życiu zawodowym?
Występuję z Kabaretem Na Koniec Świata i współpracuję z warszawskim
Teatrem Dramatycznym. Jestem związany z programem SNL Polska i niedługo
zaczynam pracę na planie filmu Marcina Krzyształowicza, który
wyreżyserował „Obławę” i „Panią z przedszkola”.
Jesteś bardzo uzdolnionym
aktorem, ale mam wrażenie, że dopiero teraz twój talent został w pełni
doceniony. Dlaczego tak długo czekałeś na tę chwilę?
Na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi, tak się po prostu ułożyło.
Oprócz talentu, jeśli się go ma, najważniejsza jest ciężka praca i
konsekwencja. Nie można się poddawać, tylko cały czas pracować, żeby
być lepszym. Ten proces nigdy się dla mnie nie skończy. Gdybym był z
siebie zadowolony, mógłbym spakować walizki i zapomnieć o aktorstwie.
Gram w przedstawieniu „Obrzydliwcy” ze starszym aktorem, Henrykiem
Niebudkiem. Czasami rozmawiamy w garderobie o aktorstwie. Pytam go, jak
zagrać, co zrobić z postacią, a on zawsze odpowiada: Kochany, mnie nie
pytaj, ja się nie znam (śmiech). Zagrał wiele znakomitych ról, spędził
pół życia na scenie i powtarza, że gdy na nią wychodzi, nigdy nie wie,
jak będzie. To jest aktorstwo.
Nie miałeś po drodze
momentów załamania?
Zdarzały się takie sytuacje, choćby wtedy, gdy drugi czy trzeci raz nie
dostałem się do szkoły teatralnej. Słyszałem, że mam krzywy zgryz, że
trzeba założyć aparat. Wtedy zastanawiałem się, czy to droga dla mnie.
Takie zawahania trwały krótko; cały czas idę przed siebie i staram się
coś robić, rozwijać się. Wyznaję zasadę małych kroczków. Grałem w
teledyskach, reklamach, filmach fabularnych, filmowych projektach
studentów, serialach, prowadziłem imprezy, występowałem w kabarecie,
spektaklach. Do każdej pracy pochodzę na serio, na sto procent. Zawsze
daję z siebie tyle, ile mogę w danej chwili, i nie wartościuję, co jest
lepsze, a co gorsze. Mam też samoświadomość. Jestem aktorem
charakterystycznym, śmieję się, że gram kolegów głównego bohatera.
Jeśli jest Don Kichot, zawsze musi być Sancho Pansa (śmiech). Bóg
stworzył mnie takiego, przecież nie zostanę amantem. Korzystam z tego,
co mam.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski