Gdy słyszysz „Barwy szczęścia”, jakie
skojarzenie jako pierwsze przychodzi ci do głowy?
To, że muszę wstać bardzo wcześnie rano (śmiech). Potem przychodzą już
same dobre skojarzenia, w końcu jestem związana z tym serialem prawie
dziesięć wspaniałych lat mojego życia! Czasami wracam do starych
fotografii, przypominam sobie, co robiłam kiedyś, gdzie mieszkałam, na
jakim etapie byłam, gdy zaczynałam pracę na planie „Barw szczęścia” i
zestawiam to z tym, w jakim miejscu jestem teraz. To dla mnie ważny
okres, bardzo dużo się w tym czasie wydarzyło i w pracy, i prywatnie.
Jestem zadowolona – gdybym jeszcze raz mogła zdecydować, jaką przed
laty wybrać drogę, nic bym nie zmieniła.
Dziesiąty sezon serialu to świetna
okazja do refleksji i wspomnień.
Wracam myślami do dnia, w którym kręciliśmy pierwszy odcinek. Nie
wspominam tylko tego, co widzowie widzieli na ekranach, co spotykało
wtedy moją bohaterkę Martę, ale przede wszystkim do pierwszych,
wyjątkowych chwil na planie. Z niektórymi osobami pracuję od samego
początku, spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu i wiele o sobie wiemy.
Przez te lata dochodziło do zmian, jedni aktorzy odchodzili, pojawiali
się nowi, zmieniała się ekipa pracujący przy produkcji serialu, ale
zawsze tworzymy świetny, „barwny” team.
Pamiętasz moment, w którym dostałaś
zaproszenie na casting do roli Marty?
Doskonale pamiętam ten moment, tak samo jak sam casting, z którym wiąże
się ciekawa historia. Miałam zagrać w parze z innym aktorem niż Piotr
Janowski, ale okazało się, że nie dojedzie. Ktoś z produkcji szybko
zadzwonił do Piotra, który już był w drodze do Krakowa, i ściągnął go z
powrotem. Gdy wychodziłam z castingu, czułam, że dobrze razem
wypadliśmy i że mamy duże szanse na te role. Nie zawsze mam dobrą
intuicję, ale w tej sytuacji mnie nie zawiodła - zostaliśmy małżeństwem
(śmiech). Co ciekawe, w szkole teatralnej trochę się bałam Piotra - nie
był typem, którego dało się polubić od pierwszego wejrzenia. Potem
lepiej się poznaliśmy i okazało się, że to super facet.
Spodziewałaś się, że Marta Walawska
będzie ci towarzyszyć tak długo?
Kiedy dowiedziałam się, że dostałam rolę w „Barwach szczęścia”, a
scenariusz do tego serialu pisze pani Ilona Łepkowska, z ogromna
radością przystąpiłam do pracy. Nie zastanawiałam się wtedy, czy
nakręcimy jeden sezon, czy serial zagości na ekranach na dłużej.
Skupialiśmy się na kolejnych scenach i na tym, by wszystko jak
najlepiej wyszło. Dopiero później, po emisji kilku odcinków, okazało
się, że ludziom podoba się to, co robimy, że chętnie oglądają „Barwy
szczęścia”. I tak doszliśmy do dziesięciu sezonów. Czasami zastanawiamy
się na planie, co dla nas wymyślą scenarzyści, jeśli serial będzie
powstawał czterdzieści lat (śmiech). Ciekawe, jakby wtedy wyglądały
wątki naszych bohaterów, scenografia, obiekty, gdzie powstają zdjęcia.
Jak twoja bohaterka zmieniła się na
przestrzeni dziesięciu sezonów serialu?
Wydaje mi się, że na początku Marta była bardziej otwarta na świat,
przedsiębiorcza, pewna siebie, gotowa na nowe działania. Potrafiła
poradzić sobie ze wszystkim. W kolejnych sezonach scenarzyści ocieplili
ją, pokazali że ta silna kobieta, jak każdy, też ma czasami gorsze
momenty. Zmieniła się w osobę, która potrafi pomóc wszystkim, ale z
własnymi problemami już tak dobrze sobie nie radzi. Ale właśnie dzięki
temu, że jest wrażliwa na problemy innych, wielu widzów ją pokochało.
Regularnie rozmawiam ze scenarzystami o Marcie i o tym, co wydarzy się
w jej życiu. Mam wpływ na losy mojej postaci i poszczególne wątki,
dlatego można powiedzieć, że przez te lata zmieniała się razem ze mną.
Rozmawiał:
Kuba Zajkowski