Powstało już niemal tysiąc pięćset
odcinków „Barw szczęścia”, obecnie emitowany jest dziesiąty sezon
serialu. To robi wrażenie!
Chciałbym, żeby serial powstawał jak najdłużej, a co przyniesie
przyszłość, zobaczymy. Cieszę się, że Stefan Górka to taki, a nie inny
gość. Nie jest menelem czy człowiekiem z marginesu, jak wiele postaci,
które grałem. To dla mnie znacząca odmiana.
Można powiedzieć, że „Barwy szczęścia”
dały panu oddech zawodowy?
Przez lata byłem wpychany w niszę, grałem podobne postaci, a w tym
serialu mam zupełnie inne zadania aktorskie. Gdy dowiedziałem się, jaką
postacią będzie Stefan, bardzo mi się ta wizja spodobała. Nadal jestem
zadowolony i pewnie to się nie zmieni, bo granie tej postaci cały czas
sprawia mi wiele radości.
Co pan najbardziej ceni w Stefanie?
Ten człowiek ma poważne podejście do innych ludzi, ich problemów i do
świata. Można na niego liczyć, jest porządny, może trochę idealny.
Wydaje mi się, że wiele osób chciałoby z nim obcować. To jest w nim
najbardziej interesujące.
Pewnie dostaje pan dużo propozycji
matrymonialnych. Stefan to bardzo dobra partia.
Aż tak to nie (śmiech). Widzowie okazują mi sympatię w inny sposób, na
co dzień. Dosyć często spotykam się z różnymi gestami z ich strony –
uśmiechają się, podchodzą, gratulują. Mam szczęście, bo to są wyłącznie
miłe spotkania. Stefan wzbudza dobre emocje, a wiem, że gdy gra się
bardziej kontrowersyjne postaci, różnie z tym bywa. Ludzie nieraz zbyt
dosłownie biorą to, co zobaczą na ekranie, i dochodzi do niepotrzebnych
nieporozumień.
Który moment z życia Stefana uważa pan
za najważniejszy?
Bardzo ciekawie zrobiło się, gdy do wątku mojego bohatera dołączyła
Waleria (Ewa Ziętek – przyp. aut.) i Bartek (Bartosz Gelner – przyp.
aut.). W pamięć zapadła mi scena śmierci Ksawerego (Sebastian Cybulski
– przyp. aut.). Nie grałem w niej, ale akurat byłem w mieszkaniu, gdzie
powstawała, bo czekałem na swoje zdjęcia. Zrobiła na mnie duże wrażenie.
Czy widzowie kojarzą pana teraz
głównie z „Barwami szczęścia”? Rola Stefana przyćmiła pana inne
pamiętne kreacje, choćby w filmach „Vabank” czy „Killer”?
Tych pamiętnych ról nie było wiele, raptem trzy – w „Vabank”,
„Killerze” i „Cześć, Tereska”. No, może jeszcze w „Statystach”, ale ten
serial nie odbił się szerokim echem. Najczęściej spotykam na swojej
drodze fanów „Barw szczęścia”, ale czasami, choć coraz rzadziej, ktoś
do mnie podchodzi i wspomni inną rolę.
Czy ma pan wpływ na losy Stefana?
Sugeruje pan scenarzystom, w jakim kierunku rozwijać jego wątek?
Nie myślę o tym w ten sposób. Nigdy nie rozmawiałem ze scenarzystami o
rozwoju mojej roli, niczego im nie sugeruję. Wiem, że kiedyś Ilona
Łepkowska miała z tym urwanie głowy. Wydzwaniały do niej różne osoby,
że może by coś napisać tak, albo inaczej, że może to, czy tamto. Wydaje
mi się, że scenarzyści nie lubią takich sytuacji, a ja nie chcę im psuć
dobrego nastroju. Na drobne ingerencje pozwalam sobie wyłącznie na
planie. Zastanawiam się czasami z reżyserem nad dialogami, nieraz
zmienimy jakieś słowo, bo nam nie odpowiada. To wszystko.
Jak pan się dogaduje z Katarzyną
Glinką, która gra pana serialową córkę? Czy po tylu latach wytworzyła
się między wami silna więź?
Kasia jest w wieku moich dzieci, czasami rozmawiamy o sprawach
teatralnych i innych zagadnieniach, które nie dotyczą bezpośrednio
serialu. Jeśli mogę jej w czymś poradzić i w jakiś sposób pomóc,
chętnie to robię. Starszy kolega wspiera młodszą koleżankę. Byłem dwa
razy na premierze spektaklu z jej udziałem w Teatrze Kwadrat, jesteśmy
sobie życzliwi i się lubimy, ale na tym się kończy. Spotykamy się na
planie, w pracy i miło spędzamy ze sobą czas. Obyśmy mieli możliwość
robić to nadal; czekam na następne dziesięć sezonów. Będę wtedy miał
siedemdziesiąt sześć lat i wystarczy, prawdopodobnie przejdę na
emeryturę.
Rozmawiał:
Kuba Zajkowski