Znak zodiaku: Rak
Dewiza: nie martwić się na zapas.
Ulubiony kolor: "brudny" niebieski i ognisty czerwony
Ulubiona potrawa: pesto
Ulubiona czynność: kąpiel w wannie
Ulubiony zapach: zielona herbata
Przesądy: wszystkie "teatralne" z zakazem gwizdania w teatrze i wchodzenia w "cywilnych" butach na scenę włącznie.
Słabość: "rozbieranie" ludzi... wzrokiem. "Zawieszam" na kimś spojrzenie i zakładam, że mogę zabrać mu jedną tylko rzecz. Ta czynność "dopada" mnie w prawie każdej wolnej chwili, na przykład podczas jazdy tramwajem, potrafię "rozebrać" w ten sposób wszystkich współpasażerów.
Marta, jeśli pozwolisz, dopuśćmy najpierw do głosu Twoją bohaterkę - Julię.
Myślisz, że "wyciągniesz" z niej więcej niż z Marty Nieradkiewicz? (śmiech)
Na Martę Nieradkiewicz przyjdzie jeszcze pora. W końcu – nadchodzi Twój serialowy debiut, w którym – jesteś Julią!
Pytaj.
Umowa stoi. Zatem: Julia, czy jesteś szczęśliwa?
Bardzo. Myślę, że jestem dziewczyną, która potrafi docenić to, co ma – potrafi cieszyć się chwilą. Na tym szczęściu jest jednak mała i na razie niezbyt jeszcze głęboka rysa, która jednak zaczyna coraz bardziej spędzać mi sen z powiek. Na szczęście jest przy mnie ten Ważny Ktoś, kto pomaga, wspiera, po prostu jest...
Ważny Ktoś daje Ci szczęście, ale jest także przyczyną Twojego zmartwienia...
Tak, ale "Barwy Szczęścia" to barwy życia. Nie możemy traktować ich jedynie w kategoriach palety barw w kolorze: lila – róż (uśmiech). Życie przepełnione jest emocjami, mam do czynienia z całą emocjonalną paletą barw. Dzięki temu nie czuję się "jednowymiarowa", zamknięta w schemacie.
Do czego dążysz?
Najprościej byłoby powiedzieć, że do szczęścia. Ale zaraz nasuwa się pytanie, czym jest to szczęście... Dla jednego szczytem marzeń jest przeżyć życie bezkonfliktowo, ale "letnio", dla kogoś innego to właśnie wyzwania czynią życie barwniejszym, bardziej interesującym. Sądzę, że oscyluję gdzieś "pomiędzy". Z jednej strony jestem "córeczką rodziców", z drugiej – zaczynam być coraz bardziej świadomą swoich potrzeb, młodą kobietą. Ten balans jest trudny, nie tylko dla mnie, ale i dla mojego otoczenia, tak, więc muszę czasem zastosować zasadę "I Panu Bogu świeczkę, i diabłu ogarek" (uśmiech). Myślałam, że jeśli będę wobec wszystkich postępować zgodnie z ich oczekiwaniami, zadowalając ich – spełnię także i swoje potrzeby. Jednak, jak okaże się – to wcale nie takie proste. Mówiąc wprost: dążę do tego, by żyć w zgodzie z samą sobą, nie raniąc przy tym innych.
To teraz pytanie "wprost" – już nie do Julii, ale do Marty Nieradkiewicz....
Uchylam się od odpowiedzi... (śmiech)
Zaraz, zaraz, najpierw pytanie: czym jest dla Ciebie szczęście?
Chwilą, gdy nie patrzę na zegarek, uśmiecham się od środka i nie chcę być nigdzie indziej.
Jaką barwę ma Twoje szczęście?
Rozgrzanej cegły.
A miłość?
Zawiera wszystkie możliwe barwy – nieraz zahacza nawet o kakofonię barw (uśmiech)... A tak już całkiem serio: to stan, w którym czujesz, że wszystko inne ma wartość podrzędną. Że może istnieć lub zniknąć, a ty tego nie zauważysz, bo w epicentrum jest ktoś, komu jesteś gotowa podporządkować swoje życie, marzenia, cele. Jednym słowem: chwilo, trwaj!
Brzmi pięknie. Czy w takiej fazie znajduje się teraz związek Julii i Pawła?
Hmm... nasi bohaterowie znają się już od sześciu lat. Ich związek został scementowany wzajemnym zaufaniem, przyjaźnią. Ostatnio jednak wydarzyło się między nimi coś... (długa pauza) co wszystko zmieni.
Marta, nie trzymaj widzów w niepewności...
Muszę... wszystko wyjaśni się po pierwszych odcinkach (uśmiech).
W tym roku skończyłaś łódzką Filmówkę. Dyplom do ręki i prawie od razu... skok na głęboką wodę: główna rola w serialu.
Skok był, ale nie na główkę (uśmiech). Wszystko odbyło się bardzo bezpiecznie i szybko. Zostałam zaproszona przez panią Monikę Figurę na casting do nowego serialu. Mój serialowy partner (Marcin Hycnar – przyp. red.) był już obsadzony w roli Pawła. Poproszono nas o odegranie wspólnej sceny. Mimo, że miałam za sobą już sporo castingów do różnych produkcji – złapałam się na tym, że tym razem zależy mi jakoś szczególnie, a to tylko potęgowało stres. Jednak minęły dwa dni, podczas których czas wydawał się być jak z gumy i wreszcie telefon. Głos w słuchawce: "Masz tę rolę". (uśmiech)
Pamiętasz chwilę, w której po raz pierwszy "poznałaś" się z Julią?
Pewnie. To był ten moment, który w pracy aktora ma ogromne znaczenie: pierwsze czytanie scenariusza ze świadomością, że ta postać z papieru to będę ja, że za chwilę będę musiała tchnąć w nią życie. Kiedy poznałam Julię, pierwsza myślą było: "Takich ludzi już nie ma". Przede mną zjawiła się czysta, dobra, prostolinijna dziewczyna, z sercem na dłoni – jednym słowem sama słodycz i dobro. Ucieszyłam się, że pani Ilona Łepkowska chce w naszym dzisiejszym świecie pokazać kogoś takiego.
Nie musiałaś okiełznywać własnego temperamentu?
(śmiech) "Współpracę" z moją postacią zaczęłam od generalnych porządków. Już na początku powiedziałam; "Julka, tupnij czasem nogą" Po pewnym czasie zorientowałam się, że o ile Marta Nieradkiewicz daje swojej postaci twarz, głos, ciało, o tyle Julia też czegoś jest w stanie ją nauczyć. Moja bohaterka pokazała mi inny wymiar wrażliwości, poczucia humoru, lojalności...
Ejże... z tą lojalnością to u Julii na bakier...
Wiem... masz na myśli jej związek z Pawłem. Jednak mimo wszystko bronię mojej bohaterki. W jej rozumieniu bycie "lojalną" oznacza bycie w porządku wobec wszystkich. Stara się, więc postępować w taki sposób, by spełniać oczekiwania innych, siebie samą zostawiając na koniec. A, że jej rodzice patrzą na Pawła niezbyt przychylnym okiem... cóż... właśnie, dlatego decyduje się na układ, w którym swój związek utrzymuje w ścisłej tajemnicy. Paweł jest coraz bardziej niezadowolony z takiego stanu rzeczy, więc – czując się nie w porządku wobec niego – utrzymuje go w przekonaniu, że w odpowiednim momencie powie o ich związku swoim rodzicom. Ta chwila jednak wciąż nie następuje, bo Julia najzwyczajniej w świecie boi się ich reakcji. Jednak, kręcąc się w ten sposób wokół własnej osi, może stracić zarówno zaufanie rodziców, jak i uczucie Pawła.
Rozumiesz jej postępowanie?
Myślę, że jako Marta, miałabym więcej cywilnej odwagi by postawić sprawę jasno. Wóz albo przewóz. Uważam, że jeśli na czymś mi naprawdę zależy, mam prawo bronić swoich racji. Chyba jednak mam w sobie więcej stanowczości i hartu ducha, niż Julka. Ale mam nadzieję, że czas pozwoli mi nad nią jeszcze popracować! (uśmiech)
Która ze scen była dla Ciebie najtrudniejsza?
Oj... z całą pewnością był to moment, w którym wraz z Pawłem mieliśmy przeżyć nasz "pierwszy raz". Według scenariusza znaliśmy się już 6 lat. Zagrać zaangażowanie i intymność, wprowadzić z jednej strony "koronkową" nieśmiałość i skrępowanie zakochanej, ale niedoświadczonej dziewczyny, z drugiej – dać upust "dzikiej" namiętności i uwolnić drzemiące od tylu lat żądze... hmm, niełatwo było...
Ekipa przyszła z pomocą?
Taaak. W pomieszczeniu, gdzie kręciliśmy zdjęcia, obecni byli tylko dwaj szwenkierzy i dźwiękowcy. Cała reszta ekipy włącznie z panią reżyser – Natalią Koryncką – Gruz, znajdowała się w zupełnie innym miejscu – byliśmy tam widoczni jedynie na podglądzie. Aż do samego końca tej sceny na planie panowała absolutna cisza.
Wróćmy jeszcze do serialowej miłości Twojej i Pawła...czy to realne?
Pytasz o ten scenariuszowy sześcioletni syndrom wstrzemięźliwości? Wraz z Marcinem Hycnarem mieliśmy z tym spory problem. Czytając tę scenę, pytaliśmy sami siebie: "Dlaczego?". Jesteśmy młodzi, zdrowi, zakochani... ufamy sobie, więc – co rzekomo miałoby skłonić nas do miłosnej abstynencji przez całe dłuuuuugie sześć lat? I wiesz co? Przypomniałam sobie, że to jest możliwe. Znam pary, które – jako dzieci, potem nastolatki – dorastały ze sobą. Najpierw była nić sympatii, potem przyjaźń, wreszcie – miłość. Znam dziewczyny, które z "tym najważniejszym" czekają aż do ślubu, które się nie spieszą. Fakt, jest to rzadkie, ale może właśnie dlatego warto to pokazać...?
Ukazywanie najintymniejszych emocji... czy to właśnie najbardziej pasjonuje Cię w aktorstwie?
Tak, ta emocjonalność wynikająca ze spotkania człowieka z człowiekiem, ta "sprawa", którą przychodzi załatwić. Dlatego tak ciekawią mnie "Biesy", "Trzy siostry", "Mewa"... co nie oznacza, że nie lubię fajerwerków! Lubię, tylko mądrze i interesująco wykorzystane. Interesuje mnie także wszystko to, co dzieje się na zderzeniu dwóch osób: dobro – zło, radość – żal, rozpacz – euforia. Lubię "dokopywać" się motywów ludzkich zachowań, szukać ich przyczyn...
Łatwiej wcielać Ci się w postaci podobne do siebie?
Pozornie łatwiej. Jednak zdecydowanie większą satysfakcję daje mi wchodzenie w skórę kompletnie różniących się ode mnie bohaterek. Uczę się od nich, dowiaduję się o sobie tak wiele! Pewność siebie, kobiecość, poczucie humoru, patrzenie na świat innymi oczami – to najprzyjemniejsze "skutki uboczne" tych wcieleń. Przyznam się też do tego, że czasem "podpatruję" starszych kolegów po fachu...
Czego mogą nauczyć Cię "Barwy Szczęścia"?
Z czysto technicznego punktu widzenia, z pewnością ugruntują moją wiedzę na temat pracy z kamerą, zdjęcia nadadzą mi też aktorskich szlifów. Wszystko to pozwoli mi też skonfrontować się z szeroką publicznością i da szansę usłyszenia kilku słów prawdy o sobie. (śmiech)
Kiedy serial ruszy pełną parą, będziesz musiała pożegnać ścisłą ochronę swojej prywatności...
Boję się utraty moich "małych szczęść" – prostych, zwykłych czynności jak spacer z psem lub kolacja z przyjaciółmi, ale cóż...
Czego na tej drodze można Ci życzyć?
Żebym pozostała dzisiejszą Martą Nieradkiewicz.
W takim razie tego Ci życzę i
dziękuję Ci bardzo za rozmowę.
Rozmawiała Justyna Tawicka