Myślałem, że nie uda nam się umówić na wywiad...
Tak to wygląda od kilku miesięcy. Wstaję, jadę do pracy, wracam późno do domu. Nic innego ostatnio nie robię. Chciałabym gdzieś wyjechać, pobyć z rodziną, przyjaciółmi, ale to na razie nie jest możliwe. Nie chcę grzeszyć i narzekać, bo przypominam sobie, że były czasy, gdy nic nie robiłam i wtedy było gorzej.
W ilu spektaklach pani występuje? W trzech? W czterech?
W sześciu.
Nie mylą się pani postaci, przedstawienia?
Nie, ale kiedyś, gdy grałam w ciągu tygodnia w trzech różnych teatrach, zastanawiałam się, czy przyszłam do odpowiedniego budynku. Higiena zawodowa została wtedy lekko zachwiana, ale to się zdarza, trwa chwilę, a potem jest spokój.
Takie wahania to chyba norma w zawodzie aktora.
Ja już nie wiem, jak jest w zawodzie aktora. Czasami wydaje mi się, że wszyscy ludzie wstają rano i idą do teatru na próbę i wracają późno w nocy po spektaklu. Że tak jest urządzony świat.
Czasami są jeszcze uroczyste premiery.
Niedawno (13 stycznia 2012) miałam piękną premierę w warszawskim Teatrze Kwadrat. Było zjawiskowo. Reżyser, Marcin Sławiński, z lekko zamglonym okiem, powiedział: Boże, takie święto teatru. Wszystkich to ujęło, bo trafił w sedno. Ludzie się uśmiechali, byli mili i lgnęli do siebie, jakby pod wpływem emocji, które wywołała nasza sztuka, potrzebowali bliskości. Czasami udaje mi się rozśmieszyć widzów, a mam wrażenie, że tym razem było to coś więcej. Po tej premierze po raz kolejny odkryłam sens mojego zawodu.
Co to za sztuka?
„Klub cmentarny” - bardzo fajnie napisana refleksyjna komedia. Tytułowy klub tworzymy z Ewą Kasprzyk i Ewą Wencel. Niektórzy - ze względu na nasze silne charaktery - obawiali się tej współpracy, ale okazało się, że jesteśmy nie tylko piękne, ale też mądre. Ten spektakl to świetne doświadczenie. Sceniczne i garderobiano-zakulisowe. Jestem wdzięczna moim obu koleżankom za okazane mi serce i cierpliwość. Czasami wydaje mi się, że może to ważniejsze niż występy na scenie.
Teatr to jedno, telewizja - drugie. Niedługo widzowie zobaczą panią w serialu „Barwy Szczęścia”.
Powiedziano mi, że Waleria, którą mam zagrać, to atrakcyjna osoba, a ja odpowiedziałam: Biorę tę rolę (śmiech). Na razie miałam raptem kilka dni zdjęciowych, ale już przekonałam się, że produkcja tego serialu to ogromna, dobrze funkcjonująca maszyneria. Praca idzie tam bardzo sprawnie. O siódmej rano przyjeżdża po mnie samochód, jedziemy do charakteryzatorni, stamtąd trafiam na plan, a potem jadę na drugi koniec Warszawy, gdzie jest kolejny plan z inną ekipą i innym reżyserem. Jest precyzyjnie.
Kim jest Waleria?
Kuzynką nieżyjącej Jadwigi, która nieoczekiwanie pojawi się z synem Bartkiem w domu Górków. To zaborcza mamusia, która ubezwłasnowolniła swoje ukochane dziecko. A synek? No co, biedny chłopiec, troszeczkę podupadł, to trzeba go ratować. Widzowie będą musieli trochę poczekać na rozwinięcie tego wątku.
Jak sprawuje się na planie Bartosz Gelner, który stawia pierwsze kroki w zawodzie?
Co ja mogę powiedzieć jako matka? Przecież to mój synek. Serialowy, ale synek. Jest miły, uczynny, przystojny i zdolny. Zobaczymy, jak sobie poradzi z takim kapitałem. Życzę mu jak najlepiej.
Rozmawiał: Kuba Zajkowski